Mój wyjazd do Polski zapowiadał się cudownie. W planach były spotkania z rodziną, ze znajomymi, a na koniec długo wyczekiwane warsztaty medytacji i tantry.
Jednak jak wysiadłam z samolotu, to powietrze wydało mi się jakieś takie gęste… Wibracje tak ciężkie, że aż utrudniały oddech…
Dwa słowa odbijały się echem, już nawet nie w mojej podświadomości, ale w tu i teraz - w ziemskiej, namacalnej rzeczywistości…
Dwa słowa, których nikt nawet nie chciał wypowiedzieć na głos…
Dwa słowa, które w ciągu ułamka sekundy potrafią przyćmić promienie wschodzącego słońca…
Tylko dwa słowa:
"Wojna"...
"Rak"...
Dwa słowa i dwie tragedie - jedna "duża", globalna i jedna "mała", osobista, wręcz niezauważalna dla reszty ludzi… Aczkolwiek nie wiem, która była dla mnie trudniejsza do "przełknięcia"...
Poczucie niesprawiedliwości, bólu, strachu, przerażenia, złości… Dla osoby, która momentalnie odczuwa energie innych ludzi, to doznanie podobne do obsunięcia się lawiny i pozostania uwięzionym pod ciężką warstwą śniegu…
Niemoc…
Bo co można zrobić? Nawet najszczersze chęci pomocy są bezcelowe, gdy mamy przed sobą kilkudziesięciu kilometrową linię czołgów, albo chorobę, która według tradycyjnej medycyny nadal jest uznawana za nieuleczalną…
Niemoc…
Bo na ile tak naprawdę mamy wpływ na decyzje, które podejmują inni ludzie? Co ja osobiście mogę zrobić z tym, że ktoś będący u władzy postanowił zmieść z powierzchni ziemi całe miasto i zabić niewinnych ludzi? Co ja mogę zrobić, gdy ktoś decyduje się na terapię, która być może wyrządzi więcej szkód w jego organizmie niż w rzeczywistości pomoże?
Na ile w ogóle mamy wpływ na to, co dzieje się wokół nas?
Dzisiaj cieszymy się wolnością, jutro nasze prawa są bardzo ograniczone…
Dzisiaj chodzimy z dziećmi na spacery do parku, jutro chowamy się w schronach w obawie o własne życie…
Dzisiaj mamy pieniądze i możemy sobie kupić wszystko czego potrzebujemy, jutro znikają one z konta i nie mamy nic…
Dzisiaj mamy dach nad głową i wszelkie luksusy, jutro cały nasz dom zostaje zburzony przez jakąś przypadkową bombę…
Dzisiaj mamy wsparcie swoich bliskich, jutro mogą zginąć oni na wojnie lub z powodu wypadku, nieuleczalnej choroby…
Dzisiaj mamy obok siebie osoby, które kochamy, jutro one odchodzą i zostajemy sami…
Dzisiaj jesteśmy zdrowi, pełni sił, marzeń i planów na przyszłość, jutro ta przyszłość może zostać przyćmiona niepewnością i lękiem z jakiegokolwiek powodu…
Ile razy pięknie sobie wszystko poukładaliśmy, zaplanowaliśmy, co później z zupełnie nieznanych nam i nieoczekiwanych przyczyn totalnie runęło i musieliśmy zaczynać od zera? Coś, co uważaliśmy za "pewniaka" jeszcze chwilę wcześniej, za moment rozpływa się, ulatnia, przesypuje przez nasze palce…
Na ile tak naprawdę mamy wpływ na to, co dzieje się wokół nas?
Ta dziwna myśl przedostała się do mojej świadomości i nie dawała mi spokoju… Wręcz wywoływała poczucie nie tyle smutku, co złości - złości na innych, za ich niezbyt dobre decyzje? Złości na samą siebie, że w obecnej sytuacji tak niewiele mogę zrobić? Złości na los, na siły wyższe, które pozwalają na tę niesprawiedliwość, ból i cierpienie? Nie widziałam dokładnie do kogo była skierowana ta złość, ale poczucie niesprawiedliwości stało się silniejsze od wszystkich innych emocji… Bo gdybym ja mogła stworzyć świat, to na pewno wyglądałby on zupełnie inaczej…
Ale co ja mogłam w ogóle zrobić? Czułam się właśnie jakbym utknęła pod grubą warstwą lawinowego śniegu i nie miała możliwości żadnego ruchu… A te ciężkie wibracje i negatywne emocje wręcz utrudniały oddech…
"Nie łącz się z tym energetycznie. Pozostań obserwatorem i skieruj swoje intencje w kierunku pokoju, zdrowia i miłości" - mówiło wyższe ja…
Czyli co? Miałam stać biernie, z założonymi rękami i patrzeć jak wokół mnie rozgrywają się dwie tragedie - globalna i osobista w tym samym czasie? Poza tym jak kreować miłość i pokój, skoro trudno jest nam wskrzesić takie właśnie wibracje w swoim własnym sercu? Zwyczajnie się nie da…
Skoro niewiele mogłam zrobić, to nie miałam innego wyjścia jak zostać obserwatorem… Obserwowałam wszystko to, co działo się wokół mnie. Obserwowałam innych. Obserwowałam swoje dotychczasowe życie, swoje decyzje, które doprowadziły mnie do miejsca w którym aktualnie się znajduję. Obserwowałam ludzi, którzy byli w moim życiu… Ludzi, którzy byli dla mnie naprawdę ważni, ale również ludzi, na których straciłam swój cenny czas, zamiast podarować go komuś, kto bardziej tego potrzebował…
Przez pryzmat tego wszystkiego co się działo wokół mnie, obserwowałam siebie… Czułam potrzebę zmian… Wraz z całą tą totalnie odmienną rzeczywistością, z którą musiałam się zmierzyć, rozpoczęła się również moja własna, wewnętrzna metamorfoza.
W całym tym chaosie i natłoku negatywnych informacji, zaczęłam zauważać, że nie wszystko jest czarne i złe...
Początkowo były to małe iskierki na tle globalnym - ktoś dał schronienie mamie z dziećmi uciekającym z terenów objętych atakiem, ktoś wysłał żywność, ktoś udzielił pomocy rannym, ktoś podzielił się swoimi ubraniami, oszczędnościami, ktoś zaoferował przewóz z granicy, ktoś dał miejsce pracy…
Znów ktoś inny zadzwonił na karetkę w odpowiednim momencie, by uchronić bliską mi osobę. Ktoś inny zawiózł potrzebne produkty do szpitala, kiedy ja byłam jeszcze daleko. Ktoś inny podzielił się ze mną informacjami odnośnie przebiegu operacji i całej terapii. Ktoś inny po prostu był, kiedy rzeczywistość przytłoczyła mnie za bardzo…
W obu przypadkach byli to bliscy ludzie, ale też ludzie totalnie nieznani… Ludzie, którzy postanowili zaoferować swoją pomoc z potrzeby serca, pozostając anonimowi i gdzieś tam w tle obu tych historii…
Z dnia na dzień obserwowałam jak tych iskierek przybywa i tworzy się ogromne światło. Ludzie, którzy do tej pory skupieni byli na swoim codziennym życiu, zjednoczyli się by pomóc innym…
Zwykli ludzie…
Nie obawiali się konsekwencji, nie czekali na wskazówki osób będących u władzy. Podjęli działanie współpracując ze sobą.
Powstał wręcz nieokiełznany potok ofert pomocy we wszystkich możliwych dziedzinach. Obserwowałam z podziwem jak ogromna siła tkwi w grupie, gdy chęci i intencje się łączą ze sobą. Jak wielka magia tkwi w zjednoczeniu - najpierw zwykłych ludzi, później rodzin, nawet całych państw. Jak jedno negatywne wydarzenie może przebudzić nas ze snu i zmusić do podjęcia działania i do zauważenia człowieka, który stoi obok nas…
Obserwowałam jak zmieniają się wibracje i zaciekawiło mnie to bardzo. Bo właśnie dzięki tym negatywnym wydarzeniom, jakby aktywowało się również coś pozytywnego, coś co wcześniej wydawało się w ogóle nie istnieć lub łączyło się jedynie z poszczególnymi jednostkami…
WDZIĘCZNOŚĆ…
Każdy z nas, wszyscy z osobna, ale i na skalę globalną, zaczęliśmy doceniać to co mamy…
Zaczęliśmy być wdzięczni za wolność, za zdrowie, za bliskich, którzy są przy nas, za wszystko to, co mamy na co dzień, za to czego udało nam się doświadczyć do tej pory…
Dotychczasowe problemy, nieporozumienia, negatywne wspomnienia, jakby stały się mało istotne w porównaniu z tą "mniejszą" lub "większą" tragedią…
To, co się wydarzyło w przeszłości było mało istotne. Również przyszłość wydawała się zamglona i niepewna. Bo na ile tak naprawdę mamy wpływ na to, co dopiero się wydarzy?
Pozostało jedynie TU I TERAZ…
A w tu i teraz, ponad wszystkie te negatywne emocje, zaczęła wybijać się właśnie wdzięczność…
Wdzięczność za dach nad głową, za zdrowie, za jedzenie, za bezchmurne niebo, za śmiech bliskich nam osób, za ciszę pobliskiego lasu, za zapach świeżo upieczonego ciasta, za ciepło w domu…
Wdzięczność za pomoc od znanych i nieznanych nam osób, za to poczucie, że w razie gdybyśmy czegoś potrzebowali, to zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie przy nas…
Wdzięczność za możliwość połączenia sił i pracy w grupie i za samo zrozumienie jak wiele możemy zdziałać razem.
Wdzięczność za każdą dobrą radę i wskazanie odpowiedniego kierunku, za pozytywną myśl, intencję, działanie czy reakcję.
Wdzięczność za każdą, najmniejszą chwilę spędzoną z rodziną, przyjaciółmi, znajomymi.
Wdzięczność za wszystko to, co chwilę wcześniej było faktem, a teraz już staje się niepewne.
Nawet wdzięczność za zobaczenia bliskiej nam osoby, stojąc na stercie połamanych desek za wysokim murem, aby móc dojrzeć ją z dala, przez szpitalne okno… Nawet to było jakąś pozytywną iskierką…
Przeszłości nie można już zmienić.
Nie wiadomo co przyniesie nam przyszłość…
Jednak w każdej sytuacji, nawet takiej, którą trudno jest nam zaakceptować, zawsze istnieje jakaś iskierka, która może wzniecić prawdziwy ogień.
Wdzięczność ma niesamowitą siłę i potrafi przedrzeć się przez wszystkie, nawet najbardziej negatywne wibracje.
Dostrzegajmy wszystkie te drobne iskierki w tu i teraz, każdego dnia, w każdej chwili… Bo kiedyś mogą one być dla nas prawdziwym skarbem….
Alexandra FreeSoul
Zapraszam Cię na sesje:
W celu zapoznania się ze wszystkimi dostępnymi usługami oraz cennikiem i promocjami zapraszam do:
Polub Free Soul - Polska na Facebook'u:
Dołącz do grupy na Facebook'u:
FREE SOUL POLSKA - UNIA W SOBIE (BLIŹNIACZE PŁOMIENIE CHANNELING HIPNOZA)
Zasubskrybuj kanał Free Soul Polska na YouTube:
Jeżeli moje artykuły wydają Ci się pomocne i czujesz potrzebę wsparcia mojej pracy w ramach wymiany energii, możesz to zrobić dokonując dobrowolnej wpłaty na jedno z kont:
PLN: PL46 1140 2004 0000 3102 7563 3134
€: GR52 0172 2860 0052 8608 5839 763
PayPal: freesoulblog@outlook.com
Dziękuję!
Yorumlar