top of page

Setki prób odpuszczenia bliźniaczego płomienia i tylko jedna udana - moje własne doświadczenia


Patrząc wstecz na moją dotychczasową drogę bliźniaczych płomieni zauważam, że było wiele takich chwil, kiedy miałam potrzebę aby odpuścić…

Termin "odpuszczenie" już od jakiegoś czasu pojawiał się w mojej świadomości. Odkąd zaczęłam pracę nad swoim wnętrzem zrozumiałam, że pozostawienie spraw w rękach wszechświata jest najlepszą z możliwych opcji.


Spojrzenie na to, co nas otacza z punktu widzenia, w którym akurat się znajdujemy, często jest bardzo zdeformowane, przyćmione przez nadal aktywne programy, emocje, myśli; zwyczajnie nas ogranicza. Nie wierzymy w siebie na tyle by stawiać poprzeczkę wysoko i gonić za wielkimi marzeniami. Albo wręcz przeciwnie - wymagamy od siebie zbyt wiele i dążymy do stworzenia jakiegoś perfekcyjnego wizerunku, który często wcale nie jest naszym własnym tworem, a jedynie otaczających nas ludzi.

Wszechświat jednak wie jaki jest cel naszego istnienia, jaką rolę postanowiła odegrać nasza dusza w obecnym życiu, czego chciała się nauczyć, czego doświadczyć i ogólnie co jest dla nas najlepsze. Po dłuższym lub krótszym okresie wewnętrznej metamorfozy, odsuwamy ego na dalszy plan. Coraz pewniej oddajemy się prowadzeniu intuicji i umożliwiamy zdarzeniom z naszego życia przebiegać zgodnie z większym planem. Odpuszczamy i pozwalamy wszechświatowi pokazać nam najlepszą z możliwych dróg. Nie trzymamy się już kurczowo swojej obecnej pracy, miejsca zamieszkania, partnera, starych wierzeń, przekonań, zasad itd. Jesteśmy otwarci na coś nowego, lepszego. Nie boimy się podjąć ryzyka.

O ile odpuszczenie we wszystkich innych sytuacjach zawsze przynosiło mi poczucie ulgi, z bliźniaczym płomieniem już nie poszło mi tak łatwo.

W początkowych fazach drogi bliźniaczych płomieni próbowałam “odpuścić” chyba z tysiąc razy. Jednak w rzeczywistości, nie miało to nic wspólnego z prawdziwym odpuszczeniem. To była jedna, wielka, niekończąca się chęć kontrolowania własnych emocji, uczuć, przebiegu zdarzeń. Chciałam sama decydować o tym, czym będę zajmować się w swoim życiu, o osobach, które miały mnie otaczać, o tym, z kim zwiążę się na przyszłość. A tu nagle pojawił się ON i zaczęłam wątpić w swoją wolną wolę.

Logiczny umysł bił się z sercem, które rzadko kiedy mogło tak naprawdę dojść do słowa. Ego nadal miało nad nim władzę.

-“Jak mogę kochać kogoś, kogo tak naprawdę nie znam? Kto na dodatek mieszka po drugiej stronie kuli ziemskiej! Kto pewnie nawet nie pamięta o moim istnieniu! Z kim nie mam żadnych szans żeby stworzyć jakikolwiek związek! Przecież niby mamy wolną wolę, prawda? A ja go wcale nie wybrałam! Ja go nie chcę! Ja go nawet nie znam!" - tak krzyczałam wkurzona na cały świat.

Rzeczywiście, sytuacja była co najmniej nielogiczna, moje uczucia również i to, co zaczęło się dziać w moim życiu tym bardziej. Im silniej próbowałam go usunąć z mojej rzeczywistości, tym częściej się w niej pojawiał. Wszechświat robił wszystko żebym o nim nie zapomniała. Mój cały światopogląd wywrócił się do góry nogami.

Myślałam, że sobie to wszystko wyobrażam i próbowałam odpuścić. W rzeczywistości jednak pragnęłam jedynie odzyskać władzę nad swoim własnym życiem. Chciałam mieć prawo wyboru i kontrolować jego przebieg. Do tego, nie rozumiałam co się dzieje, więc wolałam się od niego odciąć i to natychmiast. Nie wspominając o tym, że termin "bliźniacze płomienie" był mi wtedy zupełnie obcy.

Nie wszystko da się logicznie wyjaśnić. Wiem za to, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Nikt nie pojawiła się w naszym życiu bez powodu. Szczególnie bliźniaczy płomień. Wtedy wierzyłam, że on nie był moim wyborem, przynajmniej świadomym, że będę mogła sama zadecydować czy pozostanie w mojej rzeczywistości, czy nie. Jednak nie zdawałam sobie sprawy o tym, że przebieg zdarzeń i spotkanie go, było zaplanowane przeze mnie, przez nas, o wiele wcześniej - jeszcze przed inkarnacją w obecnej postaci. To była moja decyzja, o której jedynie chwilowo nie pamiętałam. Tak postanowiła nasza dusza.

Ja jednak nie chciałam tego zaakceptować. Uczepiłam się teorii wolnej woli i postanowiłam zamieść sprawę pod dywan, założyć klapki na oczy i udawać, że go nie ma. To nie odpuszczenie. To brak odwagi aby spojrzeć na sytuację, jaka zaistniała w moim życiu i chęci jej zrozumienia. Nic więc dziwnego, że zawsze kończyło się to niepowodzeniem.

W tamtym okresie, po każdej próbie “odpuszczenia”, pełnej fochów na wszechświat za całe to emocjonalne zamieszanie, bliźniak wracał do mojego życia ze zdwojoną siłą. Pojawiał się w snach lub wizjach, gdzie samym swoim istnieniem wyzwalał we mnie tak cudowne uczucia, że po przebudzeniu kochałam go jeszcze bardziej niż wcześniej. Co oczywiście powodowało jeszcze większą panikę mojego umysłu. Przecież jego nigdy fizycznie nie było tak naprawdę w moim życiu… Więc jak mogłam go kochać? To nie miało żadnego sensu.

W pewnym momencie moje emocje były tak skrajne, że postanowiłam odciąć energetyczne połączenie pomiędzy nami. W końcu udało się ze wszystkimi innymi więc myślałam, że z nim również pożegnam się bez problemu. Niestety… Było to jedno z najgorszych przeżyć w moim życiu. Za każdym razem gdy próbowałam wyciągnąć połączenie z mojego serca, ból był tak przeraźliwy, że myślałam, iż umieram. Przez pół nocy wiłam się na łóżku zalana łzami, próbując jeszcze raz i jeszcze raz… Każda próba kończyła się jednak tak samo - to było uczucie, jakby ktoś wbijał mi nóż prosto w serce. Najgorszy ból jakiego kiedykolwiek doznałam w życiu. Kiedy wykończona poddałam się, usłyszałam głos jednego z moich przewodników:

- “Wyrywając połączenie, które łączy ciebie i twój bliźniaczy płomień zabijasz fizycznie swoje własne serce.”

Nie spróbowałam już nigdy więcej i nikomu tego nie życzę...

Etap wypierania bliźniaka z mojej świadomości trwał dość długo. Walka pomiędzy umysłem a sercem była zacięta i bezwzględna. W międzyczasie jednak pojawiały się przerwy, kiedy wszechświat dawał mi czas na to, by skupić się na sobie i zająć swoją wewnętrzną metamorfozą. Były to dłuższe lub krótsze okresy, gdzie przerzucałam swoją uwagę i przekierowywałam energię na siebie i na inne, głównie twórcze aspekty mojego życia. Zajmowałam się tym, co kocham, co sprawia mi przyjemność. Były to bardzo lecznicze momenty, chwile, kiedy odkrywałam na nowo swoje talenty, poznawałam siebie, usuwałam stare blokady i ładowałam swoje baterie przed kolejnym etapem drogi i ponownym pojawieniem się bliźniaka. Mimo tego, że chwilowo zapominałam o dynamice bp, to też nie było odpuszczenie. To zwyczajnie lecznicza część procesu, wgląd w swoje wnętrze i uporządkowanie tego, co już bliźniak zdołał w nas uleczyć.

Jednak gdy oddalałam się zbyt daleko, lub gdy przerwy te trwały zbyt długo, wszechświat znowu sprawiał, że bliźniak z rumorem wpadał do mojej rzeczywistości. I na domiar złego, wszystko działo się na płaszczyźnie duchowej. W trójwymiarowej rzeczywistości nigdy go nie było.

Nastąpił jednak taki moment, gdy zaczęłam rozumieć, że to nie jest tylko fizyczne zauroczenie czy romantyczna miłość. Tam było coś więcej. Tam była jakaś głębia, która sięgała zupełnie nieznanych mi zakamarków mojej duszy. Podpowiedzi wszechświata zaczęły przebijać się przez logiczne myśli. Znaków było tak dużo, że nie mogłam już ich więcej ignorować. Postanowiłam więc zgłębić teorię bliźniaczych płomieni. Samo zaakceptowanie połączenia naszych dusz i serc zajęło mi sporo czasu, jednak świadomość, że może to być prawda, sprawiła, że zaczęłam inaczej patrzeć na całą tę sprawę. A wraz z tym pojawiła się również chęć rozmowy z bliźniakiem i sprawdzenie, czy on również ma podobne przeżycia i uczucia do moich.

Niestety, wszystkie próby jakiegokolwiek kontaktu spełzły na niczym. Rozmowy kończyły się zanim się tak naprawdę zdążyły zacząć. On sam ucinał wszelkie kontakty. No i wtedy zaistniała kolejna silna potrzeba odpuszczenia.

- “Przecież on widocznie nie odwzajemnia moich uczuć, nie chce mnie w swoim życiu, a tym bardziej nie wierzy, że jesteśmy bliźniaczymi płomieniami. Gdyby tak było, nie potraktowałby mnie w tak chłodny i obojętny sposób.” - myślałam.

W takich chwilach uaktywniało się moje ego. Skoro on nie wykazywał żadnego zainteresowania moją osobą, to ja tym bardziej nie chciałam tracić na niego czasu. Nie miałam ochoty pchać się tam, gdzie mnie nie chcą, gdzie nie jestem mile widziana. Próbowałam z tym skończyć natychmiast i usunąć go ze swojego życia.

Czy to jest odpuszczenie? Absolutnie nie. To żałosne krzyki urażonego ego. Logiczne myśli, które po raz kolejny chciały przejąć kontrolę nad moim sercem. Rezultatem tego były kolejne kopniaki od wszechświata i mniej lub bardziej drastyczne, “przypadkowe” zdarzenia w moim życiu, które zawsze popychały mnie z powrotem na drogę bliźniaczych płomieni.

Kolejnym etapem była powolna akceptacja mnie jako bliźniaczego płomienia oraz zrozumienie, że droga BP jest długim procesem, nie chwilową romantyczną historią. Wszechświat zaczął mi wyjawiać swoje sekrety. Zrozumiałam, że znaczenie bliźniaczych płomieni jest ważne na skalę globalną i że ich rola jest znacząca w podnoszeniu wibracji Ziemi. Pokazano mi jak oboje leczymy planetę oraz przedstawiono nieznaną mi do tej pory technikę uleczania energią, gdzie wykorzystywana jest bezwarunkowa miłość łącząca serca moje i mojego bliźniaka.

Wraz z tym zrozumieniem i powolną akceptacją procesu, nastąpił kolejny, jeszcze większy wybuch miłości do mojego BP. Ego zeszło na dalszy plan. Zaczęłam sobie uświadamiać kim tak naprawdę jesteśmy i kim w rzeczywistości jest dla mnie on. I tu nadszedł kryzysowy moment.

Jak odpuścić kogoś, kto jest częścią mnie, moim idealnym lustrzanym odbiciem? Kimś, dzięki komu zaczęłam czuć się tutaj jak w domu, kto możliwe, że jest dla mnie jedyną istniejącą prawdziwą rodziną tutaj na Ziemi. Kimś, kto nie jest tylko karmiczną, ściśle określoną lekcją do przepracowania, a osobą, z którą łączy mnie nierozerwalna więź na poziomie dusz i serc. Kogoś, kogo obecność czułam w każdym centymetrze swojego ciała, nawet gdy dzieliły nas tysiące kilometrów… Kogoś, kogo myśli, uczucia, doznania były również moje. Kogoś, kto był ze mną zawsze, mimo tego, że jego fizyczne ciało było mi zupełnie obce. Kogoś, kto wzbudził we mnie takie uczucia, że zaczęłam się zastanawiać, czy to, co czułam do swoich własnych dzieci, to oby na pewno miłość, a nie jedynie akceptacja.

I dlaczego w ogóle odpuścić, skoro był dla mnie tak ważną osobą? Przecież doskonale wiedziałam, że nikt i nic go nie zastąpi… Nigdy… To jakby życzyć sobie czegoś złego lub godzić się na coś gorszego, mając przed sobą dokładnie to, o czym marzyliśmy. To jakby oddalać się od samego siebie, poddawać się bez walki o swoje własne szczęście. Więc po co robić coś takiego? Jak można odpuścić coś, co jest częścią nas samych?

To niemałe wyzwanie… Odpuszczenie w moim rozumowaniu było żegnaniem się z nim na zawsze, poddaniem się i zboczeniem z drogi bliźniaczych płomieni. A wcale tego nie chciałam. Wręcz przeciwnie. Pragnęłam go poznać, porozmawiać z nim. Pragnęłam jego obecności w swoim życiu. Zaczęłam też zauważać, jak lecznicze jest dla mnie samo jego istnienie i powoli rozgryzałam schemat całego procesu.

Po długiej przerwie, gdzie mieliśmy praktycznie zero kontaktu, po raz kolejny postanowiłam ponowić próbę rozmowy i wyjawić mu po części moje przeżycia, nie wspominając jednak o teorii bliźniaczych płomieni. Miałam silną potrzebę podzielenia się z nim tym wszystkim i usłyszenia jego opinii. W końcu on również brał w tym udział. Chciałam sprawdzić, czy moje doświadczenia odzwierciedlają się również w jego życiu.

Obstawiałam pół na pół - albo otworzy się na jakiś kontakt i zaczniemy ze sobą rozmawiać, albo powie mi wprost, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego i wtedy to już będzie ostateczny koniec naszej znajomości. To by było kategoryczne zamknięcie tego tematu z mojej strony, bez względu na to, co miało do powiedzenia moje serce. Jeśli nie chciał mnie mieć w swoim życiu, to musiałam to ostatecznie uszanować.

Nie stało się jednak nic z tych rzeczy. Początkowo zareagował bardzo pozytywnie na moją wiadomość, po czym przepadł bez żadnego wyjaśnienia. Rozpłynął się jak poranna mgła. Nie dostałam żadnej odpowiedzi czy potwierdzenia. Nie było też żadnego zamknięcia tematu. Sprawa po raz kolejny zawisła w powietrzu.

Jednak miało to też swoje plusy - przez chwilę otworzył się na mnie energetycznie. Mogłam fizycznie poczuć jego wibracje i zatopić się w nich. I to był ostatni element puzzli, jakiego mi brakowało. Od tamtej chwili byłam już na 100% pewna, że to mój bliźniaczy płomień. Sama ucieczka, też bardzo typowa dla bliźniaków, jeszcze mocniej utwierdziła mnie w moim przekonaniu.

Od tego momentu skupiłam się intensywniej na pracy nad sobą. Jeśli on tak uciekał przed konfrontacją ze mną, to widocznie miałam jeszcze sporo do uleczenia. I niedługo później okazało się co to było - syndrom porzucenia. Uaktywnił się on momentalnie, gdy po raz pierwszy poczułam się odrzucona przez bliźniaka. Uleczenie tego było trudne i ciągnęło się z przerwami przez kilka miesięcy. W końcu jednak doszłam do samego korzenia problemu - rozłąka ze źródłem i głęboka tęsknota za prawdziwym domem, która sięgała samego centrum mojej duszy.

W procesie leczenia zaistniało wiele takich momentów, kiedy miałam za złe bliźniakowi, że jest tak bardzo obojętny, że gdy jest mi tak ciężko, on woli się rozkoszować swoim życiem w trójwymiarowej iluzji. Jego bliskości i pocieszenia potrzebowałam najbardziej, ale nie było go nigdy przy mnie. Byłam mu totalnie obojętna. Mogłam zwyczajnie zniknąć z planety, a on by tego nawet nie zauważył.

Chciałam przestać za nim tęsknić i widzieć w nim wybawcę wszelkich problemów. Wiedziałam, że jest ostatnią osobą, która by mogła i chciała mi pomóc. Choćby nie wiem co się działo w moim życiu, nie będzie go przy mnie. Ta świadomość okropnie bolała, tym bardziej, że był moim bliźniaczym płomieniem, najbliższą mi istotą… Miałam wtedy wrażenie, że wszechświat daje mi kopniaki ze wszystkich możliwych stron.

I to były kolejne chwile, kiedy chciałam odpuścić. Pragnęłam się pozbyć choć jakiejś części tego bólu. Nie było go przy mnie, nie mogłam na nim polegać ani na niego liczyć. Nawet nie było możliwości aby go powiadomić, że coś jest nie tak. Skoro nie mógł mi poświęcić tych kilku minut na rozmowę, doskonale wiedziałam, że tym bardziej nie poświęci mi całego swojego życia. Zawsze będą inne rzeczy, osoby, sytuacje ważniejsze ode mnie.

I co z tego, że nasze dusze były połączone? Biorąc pod uwagę jego zachowanie miałam wrażenie, że w ogóle nie zdaje sobie z tego sprawy. W ziemskiej rzeczywistości byłam dla niego nikim. Jeśli nadal tkwił uwięziony w swoim logicznym umyśle, zapewne wcale nie słuchał wskazówek wszechświata, a tym bardziej swojego serca. Może ich nawet nie dostrzegał, ignorował lub tłumaczył sobie wszystko w taki sposób, jaki mu akurat pasował. Ja wiedziałam wtedy jedno - nigdy go dla mnie nie było, nie ma i nie będzie. Musiałam to w końcu zaakceptować. Musiałam odpuścić i odtąd liczyć już tylko na siebie.

Ale niestety… Nie udało mi się to. Przecież on był najbliższą mi osobą. Do niego chciałam się zwracać ze wszystkimi swoimi problemami, na jego ramieniu chciałam się wypłakać. Nie było go. To prawda. I bolało bardzo. Jednak nadal go kochałam… Nadal był częścią mojej duszy… Tego niestety nie mogłam zmienić.

Wszystko to było jedynie częścią procesu. Bliźniak wskazał mi dokładnie to, co powinnam w sobie zmienić. W końcu zawalczyłam o swoje życie. Uleczyłam najgłębsze rany sięgające samego serca mojej duszy. Sama. Bez niczyjej pomocy. Bez bliźniaka u mojego boku. Bez jakiegokolwiek wsparcia z zewnątrz. I wtedy zdałam sobie sprawę nie tylko kim jestem, ale również to, jaka jestem silna. Zrozumiałam, że tak naprawdę nie potrzebuję ani jego, ani nikogo innego, aby czuć się spełnioną. Na mnie spoczywała odpowiedzialność za moje szczęście, za moje własne życie i wiedziałam, że nikt inny nie da mi tego, co już mam w sobie. Nawet bliźniak. I to było bardzo wyzwalające uczucie. Byłam całością, niczego mi nie brakowało. Poczułam się wolna. Pokochałam siebie. A co za tym idzie, ku mojemu zdziwieniu, pokochałam bliźniaka jeszcze bardziej.

No i tutaj pojawiły się kolejne schody. Walcząc o swoje życie i swoje szczęście, chciałam również zawalczyć o niego. Już teraz nie z pozycji ofiary zwracającej się do swojego wybawcy, ale silnej kobiety, wcale nie gorszej niż on. W końcu to mój bliźniak… Ale jak? Skoro on był po drugiej stronie kuli ziemskiej i na dodatek mnie unikał. Pytałam się wielokrotnie moich przewodników co mogłabym zrobić, jednak za każdym razem dostawałam tę samą odpowiedź - że jeszcze nie jest gotowy i że mam go zostawić w spokoju. A to znaczyło tylko jedno - nadal musiałam pracować nad sobą, za co od razu się zabrałam. Już zdążyłam się nauczyć jak działał cały ten proces. Wiedziałam, że siedzenie i bierne czekanie na niego nie miało absolutnie żadnego sensu. Życie toczyło się dalej, a skoro on nie był gotowy, to ja również...

No ale ja z natury jestem niecierpliwa (a raczej byłam, bo to również uleczył we mnie mój bliźniak)… Więc postanowiłam spróbować przechytrzyć wszechświat. Tyle się mówi o odpuszczeniu bliźniaka i tym, że dopiero jak nam się to uda, to on się na nas otworzy. Ja czułam się silniejsza i szczęśliwsza niż kiedykolwiek. Życie wydawało mi się w końcu łatwe i przyjemne. Miałam połączenie ze źródłem i dostawałam na bieżąco rady i wskazówki. Czułam się samowystarczalna, niezależna i chroniona. Więc na co jeszcze miałam czekać?

Postanowiłam odpuścić… Oczywiście z nadzieją, że wtedy on się zjawi… Wmawiałam sobie, że jestem obojętna, że już mi nie zależy, że super się bawię bez niego. Nawet na jakiś czas w to uwierzyłam. To był naprawdę przyjemny okres w moim życiu. Zajęłam się sobą i tym, co kocham. Miałam tak napięty program dnia, że rzeczywiście nie było nawet czasu

aby o nim pomyśleć. Aż w końcu złapałam siebie samą na takiej myśli:

- “Skoro odpuściłam, to gdzie on jest?”.

I wtedy zrozumiałam, że oszukuję samą siebie. Jeśli nadal na niego czekałam, to nie odpuściłam… I nie przyjdzie… Bo nadal chciałam kontrolować przebieg zdarzeń. Bo nadal miałam coś do uleczenia...

Zaczęłam się zastanawiać, czy ja w ogóle dobrze rozumiem to “odpuszczenie”. Do tego zwątpiłam, że kiedykolwiek uda mi się to zrobić. Przecież on nigdy nie będzie dla mnie obojętny… Więc po co w ogóle próbować?

Jedyne co mi pozostało, to zaakceptować sytuację taką, jaka jest i kontynuować swoją wewnętrzną metamorfozę. Serca nie da się oszukać. Jego też nie mogłam zmusić do bycia obecnym w moim życiu skoro miał inne plany i marzenia na swoją przyszłość. Musiałam zaakceptować fakt, że być może tak już zostanie i że jedyną naszą rolą tutaj na Ziemi jest leczenie planety i podnoszenie jej wibracji.

Ostatecznie udało mi się totalnie uleczyć z potrzeby posiadania kogokolwiek w swoim życiu. Czułam się dobrze z samą sobą. Wiedziałam też, że wszechświat dba o mnie i zapewni mi wszystko to, czego potrzebuję. Pogodziłam się z przeszłością, przyszłość nie wydawała mi się już taka straszna jak kiedyś, a tu i teraz było bezpieczne i przyjemne. Nie potrzebowałam już bliźniaka, ani nikogo innego, kto miałby wybawić mnie z kłopotów i dać mi szczęście. Już to osiągnęłam - sama, dzięki swojej długiej, wewnętrznej pracy.

Ale to nie znaczy też, że mój bliźniaczy płomień stracił na wartości i nie był już dla mnie kimś wyjątkowym. Wręcz przeciwnie. Im bardziej zakochiwałam się w sobie, tym bardziej wzrastała również miłość do niego. Zdrowa miłość, bezinteresowna, bezwarunkowa, tym razem bez żadnych oczekiwań.

To, że nie potrzebowałam go w swoim namacalnym życiu, że czułam się spełniona, też nie sprawiło, że zapomniałam o nim i odłożyłam jego postać na górną półkę. Stał się bardziej obecny niż kiedykolwiek. Powoli uleczyłam wszystko to, co pochłaniało całą moją energię i świadomość. To, co próbowało przyćmić jego istnienie i zaburzało nasze połączenie odeszło w niepamięć. Powstała czysta przestrzeń, gdzie w końcu mieliśmy możliwość spojrzeć sobie w oczy i zatopić się w tych nieziemskich wibracjach. Gdybyśmy tylko oboje tego zapragnęli...

Jednak jego nadal nie było. Od ponad roku nie mieliśmy żadnego kontaktu. Nie czułam się już z tym źle. Szanowałam jego decyzję i chciałam wierzyć, że wie co robi i że prowadzi szczęśliwe i spełnione życie. Widocznie on również nie potrzebował mojej fizycznej postaci w swojej rzeczywistości.

Z drugiej jednak strony czułam, że jeżeli o mnie chodzi, to praca jaką wykonałam na drodze bliźniaczych płomieni na tym etapie jest zakończona. Przez dwa lata słuchałam każdej wskazówki przewodników. Nawet wtedy, gdy on nie zdawał sobie absolutnie z tego sprawy, ja systematycznie byłam informowana o tym, co działo się aktualnie w jego życiu. Często kierowano mnie aby jakoś mu pomóc, popracować energetycznie nad jego ciałem, odblokować czakrę serca, wznieść jego wibracje, lub po prostu być przy nim myślami i otulić miłością gdy tego potrzebował. Innym znów razem, gdy zapierał się mocno w swoim umyśle, mówiono mi, że nic nie mogę zrobić. Wtedy byłam kierowana by pracować nad swoim własnym życiem, by zmieniać siebie, uleczyć swoje blokady i programy, co automatycznie odzwierciedlało się również w jego życiu, pomagało również jemu. Zwiększając swoje wibracje pomagałam również jemu.

Jednak nadszedł taki moment, że gdzieś w środku wiedziałam, że zrobiłam już wystarczająco dużo zarówno dla siebie, jak i dla niego, że jakiś etap procesu obopólnego uleczania siebie nawzajem dobiegł już końca. On mnie już nie potrzebował, ja jego również. Nie wiedziałam i chyba już nawet nie wierzyłam, że kiedykolwiek się jeszcze spotkamy, ale i to także zaakceptowałam. Nie było mi z tym źle. Poczułam jednak silną potrzebę tego, aby cała moja energia, która bez przerwy podróżowała do niego w postaci myśli, uczuć, terapii powróciła do mnie. Czułam, że już czas, aby pozostawić go samego, zwrócić mu energetycznie wolność i odzyskać swoją...

I wtedy poczułam, że to już czas, aby odpuścić. O dziwo, w przeciwieństwie do poprzednich prób jakie podjęłam, tym razem było to niezwykle miłe doświadczenie.

Dla mnie to było całkowite wyzbycie się chęci osiągnięcia konkretnego efektu, celu. Po prostu miałam 100% pewność i akceptację tego, co łączy nasze dusze, na zawsze. Wiedziałam, że nigdy go nie stracę, bo tak naprawdę jest częścią mnie. Nigdy nie odejdzie, bo w rzeczywistości czułam jego obecność bez przerwy. Jego dusza była przy mnie zawsze, cokolwiek by się nie działo.

Co więcej, dawno temu, opadła już zasłona iluzji trójwymiarowej rzeczywistości. Byłam świadoma, że nasze istnienie sięga zupełnie innych wymiarów i oboje jesteśmy jedynie dwoma nikłymi promieniami tego, co w rzeczywistości jest naszym prawdziwym ja. Miałam całkowite przekonanie, że wszechświat zapewni mi wszystko to, czego będę potrzebować i że każde wydarzenie, które zaistnieje w moim życiu, rozegra się zgodnie z jakimś większym planem.

Jednocześnie wiedziałam już kim jestem. Doskonale znałam swoją wartość i zdawałam sobie sprawę z tego, że zasługuję na wszystko, co najlepsze. Nie akceptowałam już niczego, co w jakikolwiek sposób mnie obrażało, pomniejszało, ograniczało, lub sprawiało, że oddalałam się od obranej przez siebie ścieżki, od siebie samej. Zawsze wybierałam swoje własne szczęście, nawet jeśli by to oznaczało pożegnanie się z moim bliźniaczym płomieniem w trójwymiarowej rzeczywistości. Jego również obowiązywały te same zasady.

Skoro na obecną chwilę nie może, lub nie chce być częścią mojego życia, to widocznie tak miało być. Ja już wiedziałam w którym kierunku chcę podążać. Moje szczęście nie zależało od jego fizycznej obecności. Nic mnie nie mogło zatrzymać.

Jeżeli w jakimś momencie mojego życia nasze ścieżki znów się przetną, to wtedy zobaczę co będę chciała z tym zrobić. Teraz jednak jestem w tu i teraz. Na obecną chwilę oddaję kierowanie przebiegiem zdarzeń w ręce wszechświata. Niech odgrywają się zgodnie z większym, wcześniej ustalonym planem. Ja zdejmuję ręce ze steru.

I wtedy właśnie odpuściłam, ale tak z poziomu serca. Nie przestałam jednak kochać bliźniaka. Nie odcięłam się od niego w żaden sposób. Nie zapomniałam o nim. Nie poddałam się i nie zboczyłam z drogi bliźniaczych płomieni. Zwyczajnie rozluźniłam energię, która kumulowała się pomiędzy nami przez ostatni okres i jakby zaczynała już ciążyć. Zrelaksowałam swój umysł i pozwoliłam mu zwolnić. Wyzbyłam się potrzeby kreowania i planowania przyszłości. Miałam niezachwianą wiarę w to, że absolutnie nic nie dzieje się bez przyczyny i że wszechświat zaplanował dla mnie coś pięknego.

Skoro mój bliźniaczy płomień obecnie nie uczestniczy aktywnie w moim życiu, to widocznie jest to najlepsze rozwiązanie dla nas obojga. Chcę swojego szczęścia tak samo jak jego. Bez względu na to czy kiedykolwiek jeszcze się spotkamy. Z tą samą bezwarunkową miłością w sercu życzę mu jak najlepiej i pozwalam mu odejść, skoro taka jest jego decyzja. Nie ma jednak we mnie żalu, złości, ani smutku. Nie czuję żadnych negatywnych emocji, gdyż w rzeczywistości jego szczęście, jest również moim szczęściem.

Żadne z nas jednak nie może być ciężarem dla drugiej osoby. Dlatego wyzbywam się wszelkich ograniczających mnie lub jego wyobrażeń i nierealnych pragnień z nim związanych. Wiem, że muszę dalej podążać obraną przez siebie ścieżką - z nim lub bez niego. Jednocześnie czuję potrzebę usunięcia się energetycznie i fizycznie z jego życia - chwilowo lub na zawsze. Nie wiem tego. Wiem jednak, że tak ma być. Zwyczajnie mam 100% przekonanie, że wszechświat wie co robi i że na pewno wybrał dla nas obojga jak najlepsze, możliwe do osiągnięcia na dany moment, rozwiązanie.

Gdy tak zwracam jemu i sobie wolność, nawet wzrusza mnie ta sytuacja i ronię kilka łez. Mimo wszystko jednak odchodzi ktoś bardzo ważny dla mnie. Jednak serce nadal rozpiera mi ta sama bezwarunkowa miłość - do niego, do siebie, do wszystkiego co mnie otacza. I radość przed całym tym nieznanym pięknem, które jeszcze czeka na mnie, na nas w przyszłości.

I czuję spokój, wręcz błogość…

I sprawiedliwość… Bo wierzę w 100%, że wszystko jest tak, jak powinno być...

I szczęście. Bo wiem, że właśnie wkraczam na nowy, wyższy poziom świadomości...

I wolność. Bo ograniczające mnie myśli, zachowania, nawet marzenia odeszły w niepamięć...

I w momencie, gdy jakaś część mnie żegna się z przeszłością, nadchodzi powitanie czegoś innego, jeszcze lepszego...

I jestem wzruszona… Bo to niewidocznie miejsce, wymiar, w którym nagle się znalazłam, jest tak cudowne, że aż nie mogę się nacieszyć że udało mi się to osiągnąć...

Stąpam niepewnie po nieznanym dla mnie gruncie, ale z niezachwianą wiarą w to, że idę w dobrym kierunku…

Odpuściłam…

I gdy wcześniej wydawało mi się, że będzie to pewnego rodzaju zakończenie mojej historii z bliźniaczym płomieniem, ku mojemu zdziwieniu odkrywam, że to było tylko złudzenie…

Dopiero teraz pozwalam wszechświatowi poprowadzić mnie drogą, jaka była dla mnie obrana wczęśniej…

Nie kontroluję niczego, nie planuję, nie próbuję zmieniać...

Dopiero teraz zaczynają dziać się prawdziwe cuda, o których nawet nie mogłam sobie wyobrazić w najskrytszych marzeniach...

I jest tam ON…

Stoi tuż przede mną...

Uśmiecha się…

I patrzy mi prosto w oczy…

I zatapiam się w tych nieziemsko pięknych wibracjach...

Wszystko jest dokładnie tak, jak miało być...



Alexandra FreeSoul



Jeżeli moje artykuły wydają Ci się pomocne, wesprzyj moją pracę dokonując dobrowolnej wpłaty (w ramach wymiany energii) na konto:

PLN: PL46 1140 2004 0000 3102 7563 3134

€: GR52 0172 2860 0052 8608 5839 763

Dziękuję!


Polub Free Soul - Polska na Facebook'u:


Dołącz do grupy na Facebook'u:

FREE SOUL POLSKA - UNIA W SOBIE (BLIŹNIACZE PŁOMIENIE CHANNELING HIPNOZA)


Zasubskrybuj kanał Free Soul Polska na YouTube:



コメント


コメント機能がオフになっています。
bottom of page