Prawie 3 lata temu, gdy jeszcze mieszkałam w centrum Salonik, często miałam wizje, że siedzę na balkonie z widokiem na góry i piszę… Nie wiedziałam jeszcze wtedy co ja będę opisywać, a samo miejsce było mi zupełnie obce…
Często myślałam, że to wytwór mojej wyobraźni. Logiczny umysł mówił mi, że coś takiego się nigdy nie wydarzy… Jednak same wibracje, które towarzyszyły tej scenie, były tak błogie, a ja czułam się tak spełniona, że nie mogłam tego tak po prostu zignorować. Ja tam byłam, czułam to, przeżywałam to… Już wtedy!
W przeciągu kilku tygodni wszystko wywróciło się do góry nogami i wręcz zostałam zmuszona przez wszechświat żeby wyprowadzić się poza miasto. O dziwo padło na małą, górską miejscowość, z dala od morza i od cywilizacji.
Po długim remoncie domu usiadłam na balkonie żeby w końcu się zrelaksować. Było tak cudownie, że zdania same zaczęły mi napływać do głowy. Wzięłam przypadkową kartkę papieru i zaczęłam pisać… Pisać… Pisać… Kiedy podniosłam głowę i spojrzałam na góry widniejące w oddali, doznałam szoku… To było to miejsce z wizji… A ja pisałam… I odczuwałam te same, cudowne wibracje! Czułam się spełniona!
Niedługo potem zaczęłam dostawać przekazy, że powinnam spisać swoją historię - drogę, którą przeszłam w procesie bliźniaczych płomieni. Zaczęłam pisać - dla siebie… I było to cudowne uczucie móc wrócić do dnia, kiedy po raz pierwszy się poznaliśmy i kiedy w moim życiu zaczęła dziać się magia…
Kolejny przekaz podczas hipnozy:
- "Opublikuj to. Wielu ludzi odnajdzie w tej historii jakąś część siebie i zrozumie co się z nimi dzieje."
Następny szok… Lubiłam pisać dla siebie, ale moje teksty często były bardzo osobiste, wręcz intymne… Płynęły prosto z serca, z głębi mojej duszy… Nie chciałam żeby trafiły do przypadkowych osób…
- ”A co z bliźniakiem? Przecież on nie ma pojęcia o tym wszystkim! Odbierze mnie za wariatkę, za obsesyjną psychopatkę! Nie zrozumie tej bezwarunkowej miłości! Przecież dla niego jestem zupełnie przypadkową osobą!” - panikowałam po raz kolejny...
- "Już czas żeby poznał prawdę." - odpowiedziało wyższe ja…
Było mi niedobrze od stresu i ze strachu przed jego krytyką… Nie obchodziło mnie co pomyśli o mnie cały świat, jednak jego opinia była dla mnie wszystkim… A taki sposób przedstawiania mu prawdy dość ekstremalny...
Mimo to, gdzieś tam w głębi czułam, że tak ma być… Przezwyciężyłam swoje obawy i kolejne teksty pojawiły się na moim blogu… Nie mieliśmy wtedy żadnego kontaktu więc nie wiedziałam co dzieje się po jego stronie i czy w ogóle czyta te teksty… Nadal się bałam jego oceny, ale kontynuowałam.
Po kilku miesiącach zaczęłam mieć wizje książki, na której widnieje moje imię i nazwisko oraz tytuł "Dziennik Bliźniaczych Płomieni - Droga do Unii w Sobie".
- "Ale jak to? Będzie z tego książka?" - dziwiłam się i oczywiście nie wierzyłam w coś takiego - "Przecież my nawet nie rozmawiamy! Jaki będzie morał z tej historii? Ten proces nie ma końca!" - narzekałam.
- "Zakończenie się napisze samo." - odpowiadało zawsze moje wyższe ja…
Kolejne wizje stały się rzeczywistością, nawet najmniejsze ich szczegóły! Odnowił się nasz kontakt i wszystko zaczęło iść w dobrym kierunku. Wtedy, jak nigdy wcześniej uwierzyłam, że jednak dojdzie do happy endu i że uda mi się znaleźć pozytywne zakończenie tej opowieści. Fizyczna unia wydawała się być tak blisko…
Niestety, po jakimś czasie znów doszło do separacji - o dziwo, tym razem z mojej strony…
Po prostu czułam, że przy nim nie mogę być w 100% sobą… Że aby zachować go w swoim życiu, po raz kolejny, będę musiała stać się kimś, kim nie jestem… Będę musiała dostosować się do jego warunków i dopasować do jego oczekiwań i wyobrażeń w stosunku do mnie, do jego nadal aktywnych blokad i negatywnych programów… A ja nie chciałam żeby ktokolwiek podciął mi skrzydła… Nawet w imię miłości…
Ale doskonale wiedziałam już wtedy, że on to ja… Zaczęłam obserwować siebie i zrozumiałam, że ja również miałam mnóstwo oczekiwań w stosunku do niego, do tego blokady i programy… O unii w ziemskiej rzeczywistości nie było mowy…
Skupiłam się znów na sobie i na swoim wewnętrznym procesie. Nadal w sercu czułam do niego bezwarunkową miłość, ale postanowiłam iść dalej swoją własną drogą… I był to cudowny okres, gdzie naprawdę odkryłam głęboko skrywane aspekty siebie oraz swoje talenty.
Nawet wróciłam do opisywania naszej historii, jednak nadal martwiło mnie zakończenie tej książki… Przecież na pewno wszyscy czekają na fizyczną unię… A ja już nie czułam takiej potrzeby. Było mi tak dobrze z samą sobą, że nie potrzebowałam nikogo do swojego szczęścia. Wręcz nie chciałam aby ktokolwiek skradał mi czas, który mogłam poświęcić na tysiąc pięknych zajęć - moich ulubionych zajęć! Byłam to sobie winna, po tylu latach odgrywania ról, których oczekiwali ode mnie inni… Czy przy nim mogłabym być sobą? Obawiałam się, że jednak nie…
Po jakimś czasie wizje ponownie się nasiliły. Umysł walczył jak szalony z sercem. Przekazy z poziomu serca były tak odmienne od informacji, jakie przekazywał mi umysł, że nie mogłam tego znieść… Nie wiedziałam już w co mam wierzyć… Co jest prawdą, a co iluzją. Z jednej strony cudowne życie razem, a z drugiej separacja na zawsze… Myślałam, że oszaleję…
Postanowiłam napisać do niego i rozwiać swoje wątpliwości raz na zawsze. Niestety zatrzasnął drzwi do swojego życia tuż przed moim nosem… I to z wielkim hukiem… Wiedziałam, że miał do tego prawo… Jednak nie mogłam uwierzyć, że to on… Nie takiego go pamiętałam…
Zdałam sobie sprawę, że zupełnie go nie znam… I nie byłam już pewna czy kiedykolwiek chciałabym poznać jakim tak naprawdę jest człowiekiem… Nie czułam od niego bezwarunkowej miłości… A on sam potrafił ranić… I to bardzo… Jak każdy inny…
Ciemna noc duszy była istnym koszmarem. Umarłam… Wszystko zrobiło się czarne… Wszystko się wyzerowało… Zero myśli, zero uczuć, zero wizji… Pustka…
O ile do tej pory dopuszczałam wszelkie możliwości odnośnie naszej historii i byłam otwarta na każde możliwe zakończenie, to od tamtego momentu "nas" już nie było… I postanowiłam, że nigdy nie będzie… Pochowałam wszystko to, co mogło mi go jeszcze przypominać. Oczywiście o pisaniu książki na nasz temat nie było mowy… Nawet były chwile, kiedy chciałam skasować te 60 stron, które już napisałam, wyrzucić pamiętniki i mnóstwo notatek które uzbierałam…
Ale nie zrobiłam tego… Pomimo fizycznego bólu, chciałam wierzyć, że wszystko to po coś się wydarzyło… Że to dla mojego dobra…
I tak było! Przez kolejne miesiące budowałam swoje życie tylko i wyłącznie dla siebie… Byłam ja i moje dzieci. Nikt inny… Zero pomocy czy manipulacji z zewnątrz… Budowałam solidny fundament. Sama... Odnajdywałam siebie na nowo - jeszcze głębiej… Nie szłam na żadne kompromisy. Wzięłam 100% odpowiedzialność za swoje życie…
Wtedy zaczęłam dostawać kolejne przekazy… Scena tytułowa książki z moim imieniem i nazwiskiem pojawiała mi się przed oczami w najmniej oczekiwanych momentach… Jednak nie chciałam w to wchodzić po raz kolejny. Obawiałam się, że odgrzebując tę historię, znów pojawią się uczucia, nadzieja, a co za tym idzie - oczekiwania… Jak ognia bałam się kolejnej ciemnej nocy duszy… Chyba już po raz drugi czegoś takiego bym nie przeżyła…
O dziwo, im więcej robiłam tylko dla siebie i kochałam siebie jeszcze bardziej, moja miłość do niego wracała… Ale już była inna, odmienna, bardziej dojrzała… Nie było w niej ani krzty oczekiwań… Wiedziałam, że najprawdopodobniej już nigdy więcej się nie spotkamy, ale nie sprawiało mi to już bólu czy dyskomfortu. Czułam taki spokój w sercu, wręcz spełnienie…
Jednak pewnego dnia zauważyłam, że pomimo negatywnych, ziemskich wydarzeń, które działy się wokół mnie, w moim wnętrzu istniała błoga cisza… Taka totalna akceptacja siebie, wszystkiego i wszystkich… Miłość… Do siebie i do wszystkich…
Zrozumiałam, że wszystko tak naprawdę zaczyna się we wnętrzu każdego z nas i na nas się kończy… To my nadajemy ludziom, sytuacjom, wydarzeniom jakąś konkretną wartość lub im ją odbieramy, w zależności od naszych potrzeb, wierzeń i programów…
I zdałam sobie sprawę, że z tą miłością do siebie i do wszystkich, przyszło również odpuszczenie w stosunku do bliźniaka… Wybaczyłam mu, wybaczyłam sobie… Nie bałam się już ciemnej nocy duszy, bo nie było już we mnie żadnych oczekiwań w stosunku do niego… Po raz pierwszy poczułam się w 100% sobą… W 100% wolna… Moja dusza była wolna…
- "Jesteś gotowa by spisać swoją opowieść." - powiedziało wyższe ja.
Rzeczywiście… Zrozumiałam, że do tej pory nie mogłam tego zrobić, bo szukałam zakończenia tej historii gdzieś tam, poza sobą… W zewnętrznym świecie… Zależało ono od reakcji, działań, obecności i opinii innych osób… A to nie była prawda…
Zarówno początek jak i koniec tej historii były zawsze we mnie… W moim sercu… Nie musiałam ich szukać daleko…
Poczułam, że jestem gotowa. O Ile wcześniej tak bardzo bałam się postawić ostateczną kropkę w naszej historii, teraz wizja ostatniej strony z napisem "koniec" łączyła się z poczuciem, że wszystko jest dokładnie tak, jak powinno być…
Bo tak naprawdę nic się nigdy nie kończy… Każdy koniec jest w rzeczywistości początkiem czegoś nowego… Poza tym wszystko zaczyna się i kończy na nas… W naszym sercu… Nigdzie indziej…
Alexandra FreeSoul
Zapraszam Cię na sesje:
W celu zapoznania się ze wszystkimi dostępnymi usługami oraz cennikiem i promocjami zapraszam do:
Polub Free Soul - Polska na Facebook'u:
Dołącz do grupy na Facebook'u:
FREE SOUL POLSKA - UNIA W SOBIE (BLIŹNIACZE PŁOMIENIE CHANNELING HIPNOZA)
Zasubskrybuj kanał Free Soul Polska na YouTube:
Jeżeli moje artykuły wydają Ci się pomocne i czujesz potrzebę wsparcia mojej pracy w ramach wymiany energii, możesz to zrobić dokonując dobrowolnej wpłaty na jedno z kont:
PLN: PL46 1140 2004 0000 3102 7563 3134
€: GR52 0172 2860 0052 8608 5839 763
PayPal: freesoulblog@outlook.com
Dziękuję!
Komentar